Miałam brzydki sen... Sprawdził się, bo we Włoszech znowu zatrzęsła się ziemia!
Od kilku tygodni jestem w domu, w Polsce. Przyjechałam na Pierwszą Komunię mego wnusia, chciałam też trochę odpocząć, nacieszyć się rodziną, odwiedzić znajomych i pozaglądać w stare kąty... A dzisiaj rano włączyłam telewizor i usłyszałam tę wstrząsającą wiadomość: “Trzęsienie ziemi w rejonie Emilia Romania! To już drugie, bo pierwsze było 20 maja br. i zginęło w nim 6 osób, a to dzisiejsze (29.05.2012 r.) miało siłę 5,8 stopni w skali Richtera z epicentrum w Modenie i pochłonęło kilkanaście ofiar!
Boże! Emilia Romania! Modena! To przecież kilkadziesiąt kilometrów od miasta, gdzie pracuję obecnie! Nogi się pode mną ugięły, zakręciło mi się w głowie i musiałam usiąść, bo
wrócił strach i ożyły wspomnienia sprzed 3 lat...
W październiku 2008 roku zaczęłam pracować jako badante u 90-letniej kobiety w L'Aquila. Babcia sympatyczna, z iście studenckim poczuciem humoru, samotna (jej dalsza rodzina
mieszkała na obrzeżach miasta), niewielkie mieszkanko na II piętrze bloku usytuowanego w samym centrum tego historycznego miasta, wynagrodzenie w miarę dobre – wszystko było w normie, tylko te lekkie wstrząsy i „pomruki” napawały mnie jakimś takim nieokreślonym niepokojem.
Nie odczuwałam ich w ogóle wówczas, gdy chodziłam i gdy byłam zajęta pracą, dopiero w nocy, gdy już spokojnie leżałam w łóżku i zapadała głucha cisza, drgały mi stopy (właśnie tylko stopy) i słyszałam dziwne jęki. Po kilku tygodniach odważyłam się zapytać członków rodziny babci – Co to się dzieje i dlaczego? A może to tylko ja się trzęsę, bo mam jakąś chorobę? Nie odpowiedzieli, zbyli mnie milczeniem, więc zaczęłam uważniej śledzić lokalne wiadomości w telewizji i gazetach.
Z miesiąca na miesiąc wstrząsy stawały się liczniejsze i mocniejsze, a w telewizji mówiono: Nie musicie się bać! Nie panikujcie! Im więcej tych silnych drgań to tym lepiej, bo w taki właśnie sposób rozładowuje się energia ziemi! Powoli wszystko wróci do normy i nie będzie żadnego kataklizmu! I prawie wszyscy uwierzyli tym zapewnieniom i przyzwyczaili się do tych falowych podrzutów ziemi, bo na ulicach panował spokój i życie toczyło się zwykłym torem.
W połowie lutego 2009 roku drgania były już tak silne, że zaczęły pękać ściany budynków. Zamykano wówczas szkoły, biurowce, ale po kilku dniach znowu je otwierano.
Z telewizyjnych wywiadów dowiedziałam się o strachu, jaki przeżywają mieszkańcy L'Aquili i okolicznych miejscowości. Zaczęto też dużo mówić o Giampaolo Giuliani - pracowniku Instytutu Astrofizyki – i o jego ostrzeżeniach przed nadchodzącym, bardzo silnym terremoto (trzęsieniem ziemi) właśnie w L'Aquila 6 kwietnia 2009 roku.
Prawdopodobnie władze miasta nie chciały słuchać tego mądrego fizyka (termin wyliczył na podstawie chemicznego składu gazów wydobywających się z ziemi) i, by ten nie siał paniki, zamknięto go w więzieniu.
Z każdym dniem mój niepokój wzrastał. To już nie były żarty, bo chodziłam po mieszkaniu z „duszą na ramieniu” i czekałam na następne „tąpnięcie”. Zwykle poprzedzał je głośny hałas. To było jak jęki milionów potępieńców, wymieszane z brzękiem żelastwa, hałas pochodzący z wnętrza ziemi, który kończył się mocnym szarpnięciem, falowaniem ścian i podłogi, brzękiem szyb w oknach i trzaskiem tłukących się naczyń.
Nie wiedziałam już gdzie mam stawiać swoje nogi i gdzie usiąść, by nie czuć niekończących się drżeń ziemi, a z telewizora płynęły nauki by, w czasie kolejnego wstrząsu, stawać zawsze pod framugą otwartych drzwi, bo tam najbezpieczniej.
Pod koniec marca kładłam się spać w ubraniu, a tuż przy łóżku trzymałam torbę z dokumentami, ciepły płaszcz i buty. Przygotowałam też ciepłe ubranie dla babci. Czuwałam i czuwałam, gdy nagle wstrząsy i drgania ustały i zapanował zupełny spokój. No właśnie! Geolodzy występujący w telewizji mieli rację twierdząc, że ta energia ziemi „rozejdzie się po kościach”. Nareszcie! Ta pozorna „cisza” trwała, niestety, tylko kilka dni i skutecznie pozbawiła mnie czujności.
W niedzielę, 5 kwietnia 2009 roku, do późnych godzin nocnych oglądałam jakiś film. Było dobrze po 23.00, gdy nagle znowu usłyszałam głośny rumor i mocno zatrzęsło budynkiem.
Przestraszona wskoczyłam pod framugę drzwi i wsparłam się o nią obiema rękami. Znowu się zaczyna? Telepało i nagle ustało, a ja zamieniłam się w słup soli i nie wiedziałam, co robić? Budzić babcię, ubrać ją i posadzić w fotelu, czy też nie? Przecież ona chodzi tylko przy mojej pomocy, jak ja sobie z nią poradzę, gdy dojdzie co do czego? Zupełnie zgłupiałam ze strachu. Otworzyłam drzwi balkonowe i wyjrzałam na ulicę... Było tak dziwnie cicho! Nie słyszałam warkotu samochodów, latarnie oświetlały mrok i tylko jedno, nie zasunięte żaluzją okno w przeciwległym bloku migało kolorowym neonem włączonego telewizora.
Niee! Na pewno to już jest koniec i nie będzie więcej wstrząsów - myślałam. Przecież Włosi śpią spokojnie, nie boją się, dlaczego więc ja mam się zamartwiać? - pomyślałam i wróciłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku i wtuliłam się w kąt ściany... czuwałam! Nie wolno mi zasnąć! Obudziłam się na podłodze! Leżałam na plecach, ze wzrokiem utkwionym w zapalony żyrandol, który jak oszalały kręcił się w kółko. Z falującego sufitu i z ruszających się ścian odpadały wielkie kawały tynku. Wszystko wokół mnie tańczyło... I ten ryk! Jęk ziemi połączony ze zwielokrotnionym trzaskiem otwierających się mebli, tłukących się naczyń i hałasem, dochodzącym z okolicznych budynków!
Skoczyłam na równe nogi i pobiegłam do pokoju babci. Wszędzie biało, a ona sama, otulona spadającym tynkiem jak kołdrą, trzymała się kurczowo za poręcze metalowego łóżka. Była tak wystraszona, że z trudem oderwałam jej sztywne, zimne palce i posadziłam. Buty! Teraz wstawaj! Szybko! Uciekamy stąd! Ale ona nie mogła ustać na nogach. Uginały się, były jak z waty.
Złapałam ją oburącz pod pachy i tyłem wsunęłam się do przedpokoju. Szybko! Szybko... bo wstrząsy były coraz silniejsze, bo ze ścian działowych wypadały pustaki, spadały obrazy i szafki, wybuchł telewizor, wirująca, otwarta lodówka zablokowała drzwi, a potem wróciła na swoje miejsce, ogromny, kryształowy żyrandol oderwał się od sufitu i, kołysząc się na długim kablu, huknął z grzmotem w podrygujące pod nim meble, a kawałki grubego szkła obsypały nas obie jak spadający grad, bo z kołyszącej się, jak pokład okrętu, podłogi odrywały się marmurowe płytki, stawały na sztorc i pękały na drobne kawałki, bo wielkie lustro opadło na przeciwległą ścianę i z trzaskiem pękło, siejąc wokół drobnymi odłamkami szkła, bo...
Wszystko odbyło się w jednej sekundzie, a ja na to patrzyłam i mocno trzymałam babcię. Jak daleko jest jeszcze do drzwi wyjściowych? Jak daleko jeszcze? Czy dojdziemy?
Czy zdołam je otworzyć? Co dzieje się na klatce? Czy są schody?.... Chaotyczne myśli napływały do mojej głowy i były jak fale wzburzonego oceanu, rozsadzały mi czaszkę.
Nie chciałam umierać, uciekałam przed śmiercią ale, choć droga z pokoju do upragnionego wyjścia trwała tylko 2 sekundy, to wydawała się wiecznością.
Nareszcie drzwi! Otworzyłam je z łatwością i wyciągnęłam babcię na schody, łapiąc w biegu jakiś, wiszący na wieszaku, płaszcz.
Biało! Wszędzie było biało od cementowego pyłu i prawie nic nie było widać. Z wyższych pięter zbiegali ludzie, ale nikt się nie zatrzymał by mi pomóc, chociaż przecież widzieli, że babcia siedzi na podłodze, oparta o chwiejącą się ścianę. Jak ja ją sprowadzę na dół?
Zaczęłam wołać: „Ratunku!”, „Ratunku!” i w tym samym momencie trzęsienie ziemi ustało, a z dołu nadbiegł nagi, ubrany tylko w czarne slipki, mężczyzna. Szybko złapał staruszkę na ręce, zniósł ją na parter i położył na trawniku. Wróciłam na górę, stanęłam w progu mieszkania i nie weszłam dalej, bo nagle ogarnął mnie strach. Strach nie do opisania. Strach tak wielki, że nie mogłam się poruszyć. Strach, obezwładniający jak paraliż! Ocknęłam się czując na plecach dotknięcie czyjejś dłoni – to ten mężczyzna w czarnych slipkach kazał mi natychmiast zejść na dół. Mocno chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szybko zbiegliśmy po schodach, on wziął babcię na ręce, weszliśmy w wąską uliczkę i wtedy
usłyszałam grzmot – to spadła winda, a z wybitych ścian, okien i drzwi budynku uniosły się w górę gęste obłoki kurzu. Boże drogi! Gdyby nie ten mężczyzna, to pewnie leżałabym tam teraz, przywalona marmurowymi stopniami schodów! Gdzie on jest? Gdzie się podział, bo przecież chcę mu podziękować za uratowanie nam życia...
Ale jego już nie było, a babcia siedziała na ławeczce pod murem jakiegoś bloku, patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczyma z których płynęły wielkie łzy, cała się trzęsła... I znowu się ocknęłam! Poczułam, że coś trzymam w dłoni... to płaszcz, w który szybko ją ubrałam.
Zimno mi! Przecież ja jestem na bosaka, w cienkim dresie, mam puste dłonie, usta pełne cementowego kurzu i skołowaciały język. Pić! Chcę wody!
Rozejrzałam się wokoło. Mały placyk był pełen przerażonych ludzi. Wszyscy skupili się w samym jego środku, bo z dachów i z murów okalających go budynków wciąż spadały deski, cegły i pustaki, roztrzaskując się o zaparkowane pod nimi samochody. Ziemia drżała! Usiadłam obok babci, otuliłam stopy połą jej płaszcza i patrzyłam przed siebie.
Wciąż byłam jak zaczadziała, nic do mnie nie docierało i nie zdawałam sobie sprawy z powagi i tragizmu sytuacji, w jakiej się znalazłam. Było mi wszystko jedno czy spadnie mi na głowę cegła, czy nie spadnie... czułam tylko podrygiwania ziemi i czekałam na jej kolejny jęk...
Obojętnie przyglądałam się ludziom... Ubrani przeważnie tylko w piżamy, trzymali w objęciach dzieci, klatki z ptakami, koty i psy, które, szukając schronienia, z ufnością wtulały swoje nosy w ciepłe szyje swoich opiekunów. Skądś nadlatywały wołania o ratunek, krzyki bólu i okrzyki mężczyzn zwołujących się do niesienia pomocy zasypanym... Czas wlókł się niemiłosiernie. Była głęboka noc, ciemno, nie miałam zegarka, nie wiedziałam, która jest godzina...
Wpadłam w jakiś senny letarg i nagle... znowu usłyszałam głośny ryk ziemi, który zbliżał się i zbliżał, i już był wewnątrz mnie, i już był poza mną...i wszystko wokół tańczyło!
Zeskoczyłam z ławki i oburącz złapałam babcię. Leciała mi przez ręce! Przecież musimy stąd uciekać! Ruszaj się! Wszyscy gdzieś biegną, nie możemy tu zostać! - krzyczałam.
Tylko gdzie uciekać? Jak? Kamienie pod mymi stopami podskakiwały, a ja wtuliłam głowę w ramię staruszki i mocno zacisnęłam powieki. Będzie, co będzie!
I znowu sekundy stawały się wiecznością, a ja czekałam na ciszę. Jest! Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam na placyk. Nic się właściwie nie zmieniło, bo budynki stały jak przedtem, przybyło tylko więcej gruzu, zapadła się część ulicy i z głębokiego dołu wystawały zady samochodów, no i ludzie, zbici teraz w niewielkie, ciasne grupki, obejmowali ramionami swoje głowy głośno krzycząc ze strachu i płacząc. Przez gęstą mgłę ciemnego kurzu przebijały się pierwsze promyki świtu.
Skądś zjawili się, ubrani w czarne mundury, mężczyźni. Uciekajcie stąd, bo plac może się zawalić! - wołali. Wszyscy idźcie do parku Castello! W każdej chwili trzęsienie ziemi może się
powtórzyć! Szybko! Szybko! Natychmiast! Byłam zdezorientowana, no bo jak ja dojdę do tego parku z moją podopieczną? Muszę szukać pomocy, bo sama nie dam rady jej tam donieść. Plac gwałtownie opustoszał i zostałyśmy same. Dobry Boże ulituj się nad nami! Ty przecież wszystko możesz, a ja potrzebuję cudu!
I nagle zauważyłam światła nadjeżdżającego auta. Machnęłam ręką, a ono się zatrzymało i otworzyły się drzwi. Poprosiłam kierowcę, by zabrał ze sobą babcię, a on się zgodził, bo
w samochodzie miał jeszcze tylko jedno wolne miejsce.
- Spotkamy się w parku – powiedział i odjechali.
Stanęłam na samym środku placyku i rozejrzałam się wokół, po promieniście biegnących uliczkach. Wszystkie były zasypane stertami gruzu. Jak ten samochód dojedzie do parku? Którędy? – pomyślałam.
Świtało. Weszłam w „naszą” uliczkę i stanęłam przed „naszym” blokiem. Zostały z niego tylko ruiny. I wówczas dotarł do mojej świadomości fakt, że przecież żyję. Żyję, bo czuję zimno, bo czuję ból poranionych stóp, bo chce mi się pić... I nieważne jest to, że ziemia wciąż dygoce, bo teraz muszę dotrzeć do parku, muszę odnaleźć babcię i jej rodzinę, muszę skontaktować się ze swoją rodziną w Polsce... Ruszyłam przed siebie...
Powoli zbliża się koniec mego urlopu i termin powrotu do Włoch, a ja wciąż nie wiem, co robić... Jechać, czy zostać tutaj, z najbliższymi memu sercu...
Ewa